Jest jedno takie zjawisko, które powoduje zarówno poczucie chodzenia po chmurach, „motyle w brzuchu”, przepełniającą nas ekscytację, ale też przyspieszoną pracę serca, podwyższony poziom stresu i obsesyjne myśli. Jest to zakochanie. Dziś mamy Walentynki, więc jest to doskonały moment na zastanowienie się nad tym fenomenem i pomyślenie nad duetem „miłość i mózg”. Pomimo swojej genialnej reklamy w romantycznych książkach i filmach, zakochanie nie jest najbezpieczniejszym stanem dla naszego organizmu pod kątem przeżycia. Jesteśmy rozkojarzeni, a więc bardziej podatni na atak ze strony nieprzyjaciela. Nie skupiamy się też wtedy na osiąganiu kolejnych celów, przynajmniej nie tak bardzo, jak wcześniej, co nie sprzyja naszemu rozwojowi wewnętrznemu. Dodatkowo, zazwyczaj istnieje duże ryzyko, że druga strona nie odwzajemni uczucia. Zatem powstaje naturalne pytanie…
Po co się zakochujemy?
Moim zdaniem, zakochanie jest konieczne dla przetrwania ludzkości. Spójrzmy na to, co czyni nas ludźmi – przemyślenia, analiza, planowanie, przewidywanie konsekwencji… Czy bylibyśmy w stanie stworzyć z kimś związek (a potem rodzinę), gdybyśmy od początku racjonalnie widzieli każdą jej/jego wadę? Nie bez powodu stan zakochania trwa czasem aż do dwóch lat (nie mówię tu o miłości, jako takiej, tylko o takim stanie zauroczenia, które sprawia, że przymykamy oko na wady, a waga zalet jest zwielokrotniona). W ciągu dwóch lat zdążymy zbudować już z drugą osobą wiele wspaniałych wspomnień, które później, jak już stan zauroczenia minie, będą pomocne w ułaskawieniu lubej/lubego, jeśli wady, które nagle zaczynamy widzieć, staną się trudne do wytrzymania.
Gdy czar pryska…
Pokuszę się o stwierdzenie, że mijające zauroczenie podobne jest do podnoszącej się kurtyny w teatrze. Nie wiemy, co nas czeka. Na początku związku możemy tylko mieć nadzieję, że osoba, którą poznajemy jest faktycznie tak wspaniała, jak nam się wydaje. Gdy kurtyna jest już w górze, można pomyśleć „uff, mam szczęście”, „nie jest źle, jakoś wytrzymam” albo „co ja w niej widziałem???”, w zależności od tego, jak bardzo mózg nas oszukał. Z bardziej racjonalnym oglądem sprawy można podjąć bardziej świadomą decyzję – zostajemy razem i budujemy wspólnie życie, czy się rozstajemy. W nowoczesnym społeczeństwie często mija wiele lat, zanim para zdecyduje się na posiadanie potomstwa, więc zauroczenie nie ma obecnie aż tak ogromnego wpływu na przetrwanie ludzkości.
Niemniej jednak, parędziesiąt lat temu ludzie nie „chodzili ze sobą” przez 5, czy 10 lat przed decyzją założenia rodziny. Większość związków zostawała przypieczętowana szybko i prędko pojawiały się dzieci. Z kolei jeszcze wcześniej, popularne były małżeństwa aranżowane (nadal są praktykowane w niektórych kulturach, np. w Indiach), które często w ogóle nie brały zauroczenia pod uwagę. Ale czasy, do których trzeba wrócić, jeśli chce się rozpatrywać sens pewnych mechanizmów fizjologicznych, to początki ludzkości.
Bill Nye wytłumaczył to w ten sposób, że zakochanie było konieczne do przekazywania genów przyszłym pokoleniom, bo było na tyle silne, że nawet gdy warunki zewnętrzne były bardzo niesprzyjające – była susza, groził atak dzikich zwierząt – zauroczenie było na tyle silne, że para angażowała się w stosunek. Społeczeństwa nie przeżyłyby takich klęsk, gdyby się nie rozmnażały. Później, gdy takie technologie jak uprawa roli, czy hodowla zwierząt były nieodłączną częścią ludzkości, zakochanie przestało być ewolucyjnie konieczne. Ale ewolucja też nie ma powodu, żeby się go pozbyć, więc tak już zostało. Przynajmniej tak tłumaczy to Bill Nye.
Miłość czy zakochanie?
Miłość jest często mylona z zakochaniem i zauroczeniem. Dlaczego? Dlatego, że często jesteśmy „edukowani” przez filmy romantyczne, w których przedstawiane jest szaleńcze zakochanie, nazywane tam miłością. A potem? A potem żyli długo i szczęśliwie. Film się kończy. Nie jest pokazane, jak dbać o miłość, jak z zakochania przejść do miłości. Jest to pewnie spowodowane tym, że publiczność zainteresowana jest oglądaniem zakochania, a nie utrzymywania miłości. To by było nudne.
Mylenie miłości z zakochaniem skutkuje tym, że pary myślą, że przestają się kochać, czy odkochują się w sobie, podczas gdy najczęściej jest to mijające zauroczenie. Naturalnym jest mijanie zakochania i stwierdzenia, że z daną osobą nie widzi się przyszłości. Ale naturalnym jest też mijanie zakochania i przechodzenie w bardziej stabilny i przewidywalny etap miłości.
Miłość i mózg a ewolucja
Czytając artykuł na temat ewolucyjnej historii miłości natknęłam się na wyjaśnienie pojawienia się miłości u ludzi… Nasi pre-człowieczy przodkowie byli seksualnie rozwiąźli, osobniki męskie nie przyczyniały się do wychowywania potomstwa i, dodatkowo, istniało sporo agresji i konfliktów pomiędzy płciami. Najwidoczniej do wychowywania potomstwa w tamtym gatunku wiązanie się w pary nie było konieczne. Jednak ludzkie dzieci okazały się na tyle skomplikowanymi organizmami, że wiązanie się w pary okazało się bardzo ważnym czynnikiem dla ich rozwoju.
Teraz pytanie: jak z rozwiązłego i agresywnego szympanso-podobnego społeczeństwa przetransformowaliśmy się w ludzi monogamicznych i potrafiących się kochać przez lata? Rozwiązaniem najprawdopodobniej było ewolucyjne pojawienie się miłości romantycznej i przywiązania. Mogły one się pojawić, m.in. dlatego, że kobiety, w przeciwieństwie do szympanso-podobnych przodkiń, nie miały jawnych objawów, że właśnie są w okresie płodnym i dodatkowo, zaczęły być otwarte na stosunek nie tylko podczas owulacji. To sprzyjało tworzeniu się par i rosnącej pewności mężczyzny, że urodzone dziecko jest faktycznie jego, co sprawiało, że chciał się nim opiekować.
Jak to się dzieje, że się zakochujemy?
Z tego artykułu dowiedziałam się o bardzo ciekawym mechanizmie, który tłumaczy wiele z powszechnie krążących zastanowień. Potwierdzono, że czujemy naturalny pociąg wobec osobników z różną od naszej strukturą genetyczną. Ta „chemia”, którą czujemy jest fizjologiczną odpowiedzią na spotkanie kogoś genetycznie kompatybilnego (czyli wystarczająco różnego, żeby maksymalnie zmniejszyć ryzyko chorób u potomstwa). Okazuje się, że posiadamy segment DNA, który pomaga naszemu układowi odpornościowemu w wykrywaniu chorób. Jeśli wiążemy się z osobą, której ten kod jest inny niż nasz (czyli ich układ odpornościowy wykrywa inne choroby niż nasz), nasze potomstwo będzie odporne na szersze spektrum chorób. Z ewolucyjnego punktu widzenia opłaca nam się wybierać partnerów genetycznie bardziej różnych od nas. Gdy spotykamy kogoś z kompatybilnym DNA, uruchamia to obszary mózgu związane z przyjemnością i w taki sposób natura zachęca nas do pogłębiania znajomości z osobą, z którą mamy szansę na zdrowe dzieci.
Neuroobrazowanie
Podczas stanu zakochania, obrazowanie mózgu pokazało zwiększony napływ krwi do obszarów w mózgu z wysokim zagęszczeniem receptorów dopaminy. Zwiększony poziom takich substancji jak fenyloetyloamina, noradrenalina i właśnie dopamina tworzy swojego rodzaju „koktajl zauroczenia”, dzięki któremu pojawiają się towarzyszące zakochaniu objawy tj. przyspieszone bicie serca, zwiększoną energię, uczucie uniesienia, pocenie się, stres, strach przed odrzuceniem, problemy z zaśnięciem, zmniejszony apetyt. Dodatkowy wpływ ma też testosteron, który odpowiedzialny jest za pociąg seksualny i oksytocyna, która odpowiada za pogłębianie więzi i późniejsze poczucie przywiązania.
Który z neuroprzekaźników odpowiedzialny jest za jakiekolwiek uzależnienia: hazard, zakupy, czy narkotyki? Jest nim dopamina. Znacznie zwiększone działanie układu dopaminergicznego jest typowane jako największy powód uzależnienia np. od kokainy. Po jej spożyciu wzrasta poziom dopaminy, ale receptory robią się mniej wrażliwe, więc kolejna dawka musi być wyższa, aby spowodować taki sam efekt. Jako że przy zakochaniu ten sam neuroprzekaźnik jest zaangażowany w naszą reakcję, mamy do czynienia ze swojego rodzaju silnym uzależnieniem. Obecny jest też „syndrom odstawienia”, jeśli długo nie widzimy się z ukochanym/ukochaną. A jako że zauroczenie jest ogromnie ważnym tematem w życiu niemal każdego człowieka, to myślę, że z czystym sercem można powiedzieć, że zakochanie i miłość są największymi uzależnieniami mózgu.
2 komentarze
Hulajdusza
2020-03-28 at 07:51Całym czystym sercem potwierdzam tę hipotezę!
Agata
2020-03-30 at 21:12… i całym czystym mózgiem!